Młodym matkom w Polsce bardzo trudno wrócić na rynek pracy. Deficyt miejsc w państwowych żłobkach i przedszkolach, duże koszty prywatnych placówek i opiekunek oraz brak empatii pracodawców – to tylko niektóre problemy, z którymi muszą mierzyć się matki Polki. Ale są też nowe, pozytywne zjawiska, jak choćby praca zdalna czy zmiana modelu relacji małżeńskich. O tym, jak wygląda powrót młodych kobiet na rynek pracy pisze w Dzień Matki Magdalena Zmysłowska – dziennikarka Śląskiego Biznesu, mama 6-letniej Oli.
Jakiś czas temu moi redakcyjni koledzy spytali mnie jak godzę na co dzień rolę matki z pracą. Pytali też, czy to spore wyzwanie. Dzień Matki to dobra okazja, by na te pytania odpowiedzieć.
Tak, drodzy Koledzy, łączenie wychowania dziecka z pracą zawodową to naprawdę spore wyzwanie. Z moich obserwacji wynika, że polskie młode matki chcące wrócić do pracy stają przed trzema zasadniczymi problemami:
Zapewnienie opieki dziecku na czas pobytu w pracy.
Opieka nad chorym dzieckiem w okresie zatrudnienia.
Horrendalne opłaty za prywatne żłobki i niedobór miejsc w placówkach państwowych.
Pozornie najmniejszy problem mają kobiety, które na czas pobytu w pracy mogą zostawić dziecko z babcią lub dziadkiem. Pozornie, bo współczesne, „mityczne” babcie są coraz mniej dyspozycyjne - chcą być niezależne albo wciąż same pracują. Zresztą coraz częściej również młodzi rodzice nie chcą wykorzystywać swoich rodziców do stałej opieki nad wnukami. I bardzo dobrze, bo taka opieka wcale nie jest prosta dla kogoś, kto wychował własne dzieci i często boryka się już z problemami zdrowotnymi.
Jeśli matka decyduje się na powrót do pracy wcześnie, czyli przed okresem przedszkolnym, to możliwości są na ogół tylko dwie: zatrudnienie opiekunki albo żłobek.
W przypadku pierwszej opcji często wynagrodzenie niani pokrywa się z potencjalnym wynagrodzeniem mamy, więc zostawianie małego dziecka z kimś obcym jest po prostu nielogiczne. Poza tym trudno znaleźć zaufaną osobę. Te dwa aspekty, w moim odczuciu, przesądzają o rzadkim wyborze tego rozwiązania (chyba że mówimy o pracy nieregularnej, dorywczej albo na niepełny wymiar etatu).
Co do żłobków, części osób udaje się co prawda umieścić dziecko w żłobku państwowym, ale większość jest skazana na placówki prywatne, w których opłaty pożerają mniej więcej połowę minimalnego wynagrodzenia.
I tu dochodzimy do aspektu wynagrodzeń. Pomijając istotną kwestię, że w Polsce wciąż kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni, w wielu przypadkach – jeśli trzeba korzystać z wyżej wymienionych form opieki nad dzieckiem, podjęcie pracy jest zwyczajnie nieopłacalne. Pół etatu ma sens wyłącznie w przypadku, jeśli dziecko ma zapewnioną opiekę, a mama chce się realizować, czy też - mówiąc kolokwialnie - „wyjść do ludzi”. Z punktu widzenia ekonomicznego, praca na mniej niż pełny etat, biorąc pod uwagę wysokość opłat za miesiąc w prywatnym żłobku, w większości przypadków nie ma sensu.
I wreszcie: dobrze jest, jeśli młoda mama może liczyć na chociaż jedną osobę poza mężem czy partnerem, która doraźnie może zostać z chorym dzieckiem, odbierze je z przedszkola czy zabierze do lekarza. Z mojego doświadczenia wynika, że jedna taka osoba to minimum, żeby przetrwać, jeśli nie ma możliwości pracy zdalnej, a tak pracuje wiele osób.
My przetrwaliśmy okres prywatnego żłobka, prywatnego przedszkola, a w porównaniu z nimi państwowe przedszkole to już finansowo wręcz strefa komfortu. Teraz mam możliwość pracy zdalnej, która niweluje albo przynajmniej ogranicza problem braku opieki nad dzieckiem w przypadku choroby albo kwarantanny. Ale trzeba podkreślić, że praca zdalna z dzieckiem nie jest prosta. Moja sześcioletnia córka wie, że kiedy zostaje w domu, a jestem w pracy, nie będę się z nią bawić i zajmuje się sobą sama. Ale z młodszym dzieckiem to się nie uda, a poza tym jest mnóstwo dzieci, które wymagają ciągłej uwagi. Osobiście pracę zdalną z dzieckiem traktuję jako ostateczność, bo mimo wszystko dla niego nie jest to ani dobry ani ciekawy dzień.
No i kolejnym odwiecznym problemem jest zawsze czas, a raczej jego brak. Ale to dotyczy chyba wszystkich pracujących rodziców, nie tylko matek, nie tylko powracających na rynek pracy.
Mówiąc o moim powrocie na rynek pracy po urodzeniu dziecko, nie mogę pominąć roli mojego męża. Jego zaangażowanie w mój powrót do pracy było chyba takie samo jak moje. I myślę, że tak jest (a przynajmniej powinno być) w większości przypadków powrotu kobiety do pracy po urlopach macierzyńskich, wychowawczych, etc. Jeśli mąż czy partner jest w stanie czasem zostać z chorym dzieckiem w domu (a wciąż wielu mężczyzn uznaje to za „niemęskie”), nie wspominając o tym, żeby w ogóle się dzieckiem zająć, kiedy trzeba coś do pracy zrobić po południu, to to stanowi o połowie sukcesu całego przedsięwzięcia.
Zwłaszcza, że – nie ma co się oszukiwać – większość dzieci, które zaczynają chodzić do żłobka/przedszkola, notorycznie choruje. W skrajnych przypadkach dziecko jest w placówce przez pół miesiąca, przez drugie pół musi zostać w domu. I jeśli nikogo innego do pomocy nie ma, to rodzice muszą tą opieką się dzielić, bo żaden pracodawca na dłuższą metę nie zatrzyma niewydajnego pracownika. Zresztą w wielu firmach nadal nieobecność pracownika (i to z jakiegokolwiek powodu) jest problemem, z przyczyn kadrowych. Tyle że dla matek powracających na rynek pracy wiąże się to z dużym stresem, bo komentarze pokroju „Chore dziecko? A, odpoczywa sobie na L4” są wciąż na porządku dziennym.
Od powrotu do pracy po urodzeniu dziecka miałam czterech pracodawców. W pierwszych trzech miejscach po urodzeniu dziecka pracowałam tylko stacjonarnie, a więc moich pracodawców łączyło jedno: każdy z nich miał mniejszy lub większy problem, kiedy nie było mnie w pracy. I nieważne, czy było to spowodowane moją chorobą, chorobą dziecka, wcześniejszym wyjściem do lekarza albo do przedszkola na przedstawienie z okazji Dnia Matki. Zdarzało się, że w wakacje, kiedy moja córka chodziła do dyżurującego przedszkola, jeden z moich pracodawców tymczasowo dopasowywał mi grafik do innych godzin otwarcia placówki. Nie oznacza to, że było to proste – i to dla obu stron. Więc często jest tak, że pracodawca ma dobre intencje, ale czasem zdarza się, że nawet to nie wystarcza.
Dziś pracuję jako dziennikarka w redakcji Śląskiego Biznesu. Pod względem zawodowym praca w tej redakcji jest najlepszym, co mogło mi się przytrafić, z powodów merytorycznych, ale też elastyczności czasu i godzin pracy, no i atmosfery. A takie połączenie rzadko się zdarza. Ale praca w nienormowanych godzinach pracy wymaga organizacji i dyscypliny (w obie strony, bo czasem ciężko się odciąć). No i zdarza się też, że nagłe wydarzenie zakłóci potencjalnie wolny wieczór albo weekend.
Jeśli moje osobiste doświadczenia upoważniają mnie do udzielenia kilku wskazówek pracodawcom, którzy zatrudniają lub chcą zatrudniać młode matki, to chcę wskazać takie rady:
Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu slaskibiznes.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.
GUS o zarobkach m.in. w Śląskiem. Gołym okiem widać spore różnice w wynagrodzeniach dla mężczyzn i kobiet
550Płaca minimalna w 2025 r. znowu w górę. Cudzoziemcy pracujący w Polsce zadowoleni
538Praca zamiast studiów. Dla młodych Polaków wyższe wykształcenie nie jest już priorytetem
457Co trzeci polski przedsiębiorca zwolnił kogoś na rzecz AI. Kto może spać spokojnie, a kto powinien się bać?
256Co trzeci polski przedsiębiorca zwolnił kogoś na rzecz AI. Kto może spać spokojnie, a kto powinien się bać?
0GUS o zarobkach m.in. w Śląskiem. Gołym okiem widać spore różnice w wynagrodzeniach dla mężczyzn i kobiet
0Płaca minimalna w 2025 r. znowu w górę. Cudzoziemcy pracujący w Polsce zadowoleni
0Praca zamiast studiów. Dla młodych Polaków wyższe wykształcenie nie jest już priorytetem
0