Inwestycje i nieruchomości

Marcin Kamiński, deweloper butikowy: „Każda transakcja to ogromna odpowiedzialność. Bo to czyjeś marzenia, wspomnienia, plany”

2025-06-18, Autor: Magdalena Zmysłowska

Marcin Kamiński z Katowic to jedna z tych postaci na rynku nieruchomości, których nie sposób zaszufladkować. Od dwóch dekad działa jako agent, inwestor, zarządca najmu i deweloper butikowy. Pracuje głównie w segmencie premium, gdzie najważniejsze są nie metry kwadratowe, ale zaufanie, dyskrecja i jakość. W rozmowie z nami szczerze opowiada o kulisach zawodu, obala mity branżowe i podkreśla rolę doświadczenia, intuicji i... psychologii.

Reklama

Rynek nieruchomości to nie tylko ceny za metr i ładne zdjęcia na OLX. Marcin Kamiński – agent, inwestor, deweloper butikowy – mówi wprost, co działa, a co jest mitem. Wyjaśnia, dlaczego profesjonalizm to dziś podstawa, a dobry doradca to nie koszt, tylko wartość.

Red.: - Czym dokładnie się Pan zajmuje i jak określiłby Pan swoją rolę w branży nieruchomości? Co Pana wyróżnia?

Marcin Kamiński: - Od dwóch dekad działam na rynku nieruchomości – jako agent, inwestor, zarządca najmu i deweloper butikowy. To, czym się zajmuję, najtrafniej opisuje jedno słowo: kompleksowość. Obsługuję klientów premium – ludzi wymagających, konkretnych, często zapracowanych, którzy potrzebują człowieka od zadań specjalnych, nie kolejnego „handlarza metrami”. Wyróżnia mnie to, że nie sprzedaję czterech ścian. Buduję zaufanie i rozwiązuję problemy. Klienci przychodzą po spokój, bezpieczeństwo, jakość – i to właśnie dostają. Często pracuję z nieruchomościami off-market, które trzeba znaleźć, przekonać właściciela do sprzedaży, a czasem… samemu je wybudować. To już nie pośrednictwo – to rzemiosło.

- W swoich wypowiedziach mówi Pan o „pokazywaniu prawdy” o rynku. Jakie są największe mity lub nieporozumienia w tej branży?

Mit pierwszy: „każdy może sam sprzedać, po co pośrednik”. Owszem, można też samemu wyrwać zęba, ale są prostsze i mniej bolesne sposoby. Branża nieruchomości jest pełna nieporozumień. Największe? Przekonanie, że pośrednik to koszt, a nie wartość. Tymczasem dobry doradca to filtr na ryzyka i strażnik pieniędzy – nie tylko Waszych, ale i czyjegoś spokoju ducha. Działałem w Polsce, ale też jako inwestor w Hiszpanii czy Gruzji i widzę jedno: brakuje nam zaufania i partnerskiego podejścia. Dopiero segment premium rozumie, że tak jak mamy swojego prawnika, lekarza czy doradcę podatkowego – tak samo warto mieć doradcę nieruchomościowego. Kogoś, kto zna rynek jak własną kieszeń i nie zniknie po podpisaniu umowy.

- Co decyduje o sukcesie lub porażce w sprzedaży nieruchomości?

Sprzedaż nieruchomości to mieszanka wiedzy, intuicji i psychologii. Sukces zależy od trzech rzeczy: dobrej oferty, odpowiedniego prowadzenia procesu i... odporności psychicznej pośrednika. Bo wiesz, możesz mieć akt gotowy, podpisy umówione, a klient zadzwoni 10 minut przed i mówi: „Jednak nie”. I co wtedy? Wtedy wchodzi pośrednik – trochę mediator, trochę negocjator, trochę terapeuta. Porażki też się zdarzają. Miałem inwestycje, które uczyły mnie pokory. Ale to one najczęściej pokazują, gdzie są błędy, jak ich unikać i dlaczego doświadczenie to nie data w CV, tylko liczba wygranych i przegranych bitew.

- Jakie znaczenie ma dziś profesjonalna prezentacja nieruchomości?

Ogromne. Powiem więcej – jeśli nie ma dobrej prezentacji, nie ma sprzedaży. Dzisiejszy klient najpierw scrolluje, potem ogląda, a dopiero na końcu dzwoni. Więc oferta musi działać jak trailer Netflixa – zatrzymać, zaciekawić i sprzedać marzenie. To nie są już czasy, kiedy wystarczyło „wrzucić na OLX i czekać”. Dziś robimy filmy, spacery 3D, rolki na Instagram, storytelling, copywriting. Oferta to produkt, a produkt musi być zapakowany tak, żeby chciało się go dotknąć – nawet przez ekran.

- Wspomina Pan, że potrafi fotografować nawet najtrudniejsze wnętrza. Jakie są największe wyzwania i jak Pan sobie z nimi radzi?

Zabrzmi banalnie, ale... największym wyzwaniem są ludzkie rzeczy. Kubek po herbacie, skarpetka na krześle, wazonik po babci. Fotografia wnętrz to nie tylko sprzęt i ustawienia – to umiejętność zobaczenia przestrzeni oczami przyszłego właściciela. Dlatego często sam robię staging, przestawiam meble, noszę kwiaty i kieliszki. Bo wiem, że dobrze pokazana nieruchomość nie potrzebuje promocji – sama się sprzedaje. A co do techniki – lustrzanka i statyw to moi starzy przyjaciele. I żaden telefon ich nie zastąpi.

- Czy zauważył Pan zmiany w zachowaniu kupujących i sprzedających w ostatnim roku?

Tak, zdecydowanie. Rynek 300 tys. – 1 mln mocno przyhamował. Klienci czekali na rządowe kredyty, które nie nadeszły, inflacja szalała, a ceny materiałów rosły. Za to segment premium – mój segment – trzyma się mocno. Tu nie czeka się na kredyt. Tu się kupuje okazję, miejsce, wyjątkowość. Często za gotówkę, często z potrzeby dywersyfikacji. Klienci inwestują w nieruchomości jak w dzieła sztuki. Bo wiedzą, że dobrych rzeczy jest mało.

- Jak z Pana perspektywy wygląda dziś rynek? Więcej jest okazji czy pułapek?

Powiem szczerze: okazje istnieją, ale rzadko mają napisane "OKAZJA". Często trzeba je wygrzebać spod stosu problemów: lokatorów, zadłużeń, braku udziałów. Ale właśnie dlatego doświadczenie jest kluczowe. Bo okazja to nie tania cena – to możliwość uzyskania wartości po rozwiązaniu problemu. I pamiętajmy: zakup to dopiero początek. Prawdziwe pytanie brzmi: "co dalej z tą nieruchomością zrobisz?".

- Czy inwestowanie w nieruchomości jest dziś bezpieczne i opłacalne? Dla kogo?

Zawsze będzie bezpieczne – pod warunkiem, że wiesz, co robisz. To nie rynek dla każdego. Ale to rynek dla każdego, kto potrafi policzyć wstecz: ile włożę, ile wyjmę, w jakim czasie i z jakim ryzykiem. Dla jednych opłacalność to 20%, dla innych 120%. Dla jednych wystarczy wynajem, dla drugich flip, dla trzecich konwersja lokali. Rynek jest dostępny. Ale rozsądek i wiedza to obowiązkowy bilet wstępu.

- Czy współpraca z klientami indywidualnymi i biznesowymi różni się?

Różni się, ale łączy jedno: podejście. Inwestor chce Excela, ROI i konkrety. Indywidualny klient chce emocji, bezpieczeństwa, „tej jednej jedynej”. Ale każdy z nich oczekuje profesjonalizmu, uczciwości i wiedzy. Bo zarządzamy nie tylko metrami, ale często majątkiem życia. I co najważniejsze – każdy klient zasługuje na traktowanie go jak partnera, nie targetu.

- Jaką radę dałby Pan komuś, kto chce wejść na rynek nieruchomości jako doradca lub inwestor?

Zacznij. Ale nie od Instagrama. Nieruchomości to nie „szybki hajs” ani konkurs na najładniejsze zdjęcie w garniaku. To ciężka, wymagająca i często niewdzięczna praca. Ale też – najpiękniejsza, jeśli naprawdę czujesz, że to twoje miejsce. Jeśli chcesz inwestować – policz. Jeśli chcesz być doradcą – ucz się od najlepszych. Ja sam przeszkoliłem ponad 1000 agentów i z dumą patrzę, jak prowadzą dziś własne biura. Bo wiem, że zaczęli od fundamentów – uczciwości, rzetelności i... kawy o 7:00 rano przed pierwszym klientem.

__

Marcin Kamiński – agent nieruchomości, inwestor i deweloper butikowy z ponad 20-letnim doświadczeniem. Specjalizuje się w rynku premium, doświadczenie zdobywał nie tylko w Polsce, ale i za granicą (Hiszpania, Gruzja). Tworzy oferty off-market, realizuje autorskie inwestycje i zarządza procesem sprzedaży od A do Z. Sam fotografuje, przygotowuje wnętrza i uczy, że sukces to nie kwestia przypadku, tylko rzetelnej pracy. Przeszkolił ponad 1000 agentów i otwarcie mówi o realiach rynku: bez upiększeń, ale z pasją.

Mówi o sobie, że nie jest „handlarzem metrami”, ale doradcą, który buduje zaufanie. Jego motto – „Twój ulubiony Agent” – pochodzi od klientów, a nie z kampanii reklamowej. „Ulubiony” to dla niego odpowiedzialność, nie tytuł.

Żyje z poleceń, nie z reklam. Większość klientów trafia do niego z rekomendacji – od architektów, agentów, byłych klientów. Jest obecny na Instagramie, YouTube i w grupach tematycznych – nie po to, by sprzedawać, ale by edukować i dzielić się wiedzą.

Wyznaje zasadę: profesjonalizm to nie styl, to codzienna praktyka. Mimo wieloletniej kariery, niedawno ukończył studia podyplomowe na SGH, by – jak mówi – rozwijać się dalej i działać jeszcze skuteczniej.

Prywatnie – szczęśliwy mąż i tata, miłośnik gotowania. Najlepiej czuje się w kuchni, gdzie – podobnie jak w nieruchomościach – wierzy, że najważniejsze rzeczy powstają z pasją, konsekwencją i dla innych.

Uwielbiam patrzeć, jak talerz zamienia się w historię. I marzę o dniu, kiedy po raz pierwszy ugotuję coś specjalnie dla mojej córki. Już wiem, że będzie to najważniejsze danie mojego życia - zaznacza. 

Oceń publikację: + 1 + 8 - 1 - 1

Obserwuj nasz serwis na:

Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu slaskibiznes.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.

Sonda

Czy czujesz się szczęśliwy mieszkając w woj. śląskim?






Oddanych głosów: 843