Czeskie firmy, które z powodu epidemii zostały zamknięte i nie mogły funkcjonować, dostają z państwa pieniądze na pokrycie 80 proc. brutto wynagrodzeń pracowników. Przedsiębiorca z Ostrawy, który z takiej pomocy korzysta uzmysławia, że choć jest to znaczna pomoc, to wcale nie jest idealna.
Jak już pisaliśmy, w tym tygodniu czeski rząd podał plan odmrażania gospodarki podzielonych na 5 etapów, z datami ich wprowadzenia. Jeśli epidemia nie uderzy u naszych południowych sąsiadów ponownie, życie wróci do względnej normalności 8 czerwca.
W Polsce o takim scenariuszu możemy pomarzyć. Co prawda premier poinformował wczoraj, że plan odmrażania gospodarki podzielony będzie na 4 etapy, ale wiadomo na razie, kiedy wejdzie w życie pierwszy z nich. Stanie się to 20 kwietnia. Jedyna zmiana, która dotknie bezpośrednio gospodarki to zwiększenie liczby osób mogących jednocześnie robić zakupy w sklepach, które są otwarte.
Poza tym będziemy mogli iść na spacer do parku czy do lasu.
W Czechach wiadomo, kiedy otwarte zostaną galerie handlowe, kina, kiedy kosmetyczki będą mogły przyjąć pierwsze panie spragnione zabiegów i kiedy będzie można napić się piwa ze znajomymi w ogródku letnim.
I choć z naszej perspektywy taki plan to marzenie, to rozmowa z przedsiębiorcą z Czech wskazuje, że też nie jest to idealne rozwiązanie.
Piotr Machej jest właścicielem biura podróży w Ostrawie. Jednocześnie jest wiceprezesem Izby Gospodarczej Powiatu Karwińskiego i świetnie mówi po polsku. Wyjaśnia, że w Czechach zamknięte zostały wszystkie sklepy oprócz spożywczych. Wszystko było sparaliżowane. Od najbliższego poniedziałku swoje usługi będą mogli oferować rzemieślnicy, otwarte będą też targowiska z płodami rolnymi. Pierwsze inne sklepy będą otwarte dopiero 27 kwietnia, i to pod warunkiem, że mieszczą się poza galeriami i mają powierzchnię do 200 m kw.
- Jaka to jest różnica, czy wejście do tego sklepu będzie z ulicy, czy z deptaka w galerii. Przecież to nieuczciwa konkurencja - mówi Piotr Machej.
Dodaje, że wolałby, żeby otwieranie kolejnych sklepów trwało szybciej, niż proponuje rząd w Pradze. - Chcielibyśmy pracować, ale epidemiolodzy mówią, że jak wrócimy na ulice, to wróci choroba.
Nasz rozmówca mówi, że rząd zaproponował kilka form wsparcia dla firm. Te firmy, które z powodu epidemii zostały zamknięte, to państwo pokryje tym firmom 80 proc. wynagrodzenia pracowników włączenie z pochodnymi, przez cały czas zamknięcia firmy po to, by nie zwalniano pracowników. Z kolei firmy, które mają kłopoty ze zbytem swoich produktów, mogą wysłać pracowników do domów i płacić im 60 proc. pensji, a 60 proc. z tej sumy pokryje im państwo.
Piotr Machej mówi, że tę pomoc dostają wszystkie kwaifikujące się firmy, bez konieczności uzyskania zgody urzędników.
- Państwo wyszło z założenia, że lepiej i taniej jest dopłacać do pensji pracowników, niż potem utrzymywać bezrobotnych. Dla firm też tak jest lepiej, bo zachowują pracowników i nie muszą ich potem szukać, a z tym jest kłopot - mówi przedsiębiorca.
Przedsiębiorcy nie mający pracowników dostają inną pomoc - od 12 marca państwo wypłaca im po około 500 koron na dobę przez cały czas wprowadzonego stanu kryzysowego. A ten stan został wprowadzony do 30 kwietnia. Wychodzi na to, że za półtora miesiąca ci przedsiębiorcy dostaną po około 25 tys. koron (około 4 tys. zł.).
- Jeszcze nie ma decyzji, co się stanie po 30 kwietnia, ale jeśli ten stan zostanie przedłużony, to prawdopodobnie pomoc też - mówi.
Dodatkowo firmy jednoosobowe nie muszą płacić ZUS przez 6 miesięcy. Pozostali przedsiębiorcy nie mają takich ulg. Powiedziano im za to, że w razie nie płacenia podatków czy ZUS nie będą im naliczane kary ani odsetki za pół roku. Potem muszą wszystko zapłacić.
W czeskim senacie trwa teraz spór dotyczący przesunięcia o trzy miesiące płatności za czynsze. - Nie jest to propozycja powszechnie akceptowana, bo tracą ci, co zarabiają na najmie - mówi Piotr Machej.
Wprowadzone przez czeski rząd mechanizmy pomocowe póki co działają. Nasz rozmówca przyznaje, że w marcu nie było wzrostu upadłości, czy zawieszeń działalności. - Więcej będziemy wiedzieli na koniec kwietnia - mówi.
Sam nie wie do końca, jak będzie sobie dalej radził. - Co z tego, że pozwolą otworzyć mi biuro podróży, jak wtedy od razu stracę dofinansowanie do wynagrodzenia pracownika, a klienci przyjdą głównie po to, żeby robić zwroty - martwi się. Przyznaje, że bardzo mocno w kość daje zamknięcie granic. Odczuwają to nie tylko firmy turystyczne, ale i inne, zwłaszcza w rejonach przygranicznych.
Zamieszczone komentarze są prywatnymi opiniami Użytkowników portalu. Redakcja portalu slaskibiznes.pl nie ponosi odpowiedzialności za ich treść.